Wczoraj pustynia dzisiaj snieg.
Dzien 8 kilometr jakos 2850?
Zapomnialem wczoraj napisac ze docierajac wczoraj do asfaltu opuscilem w koncu Mongolie Wewnetrzna i dotarlem do prowincji Gansu. Nic o niej nie wiem, moze mniej popularna, albo to moja ignorancja. Pamietam tylko ze 100 lat temu Ossendowski uciekal tedy przed bolszewikami po rewolucji w Rosji.
Rano przed hotelem zebral sie komitet pozegnalny. W szczytowym momencie naliczylem 20 osob nie liczac tych w oknach. Chinczycy nie krepuja sie z gapieniem na obcokrajowcow. Potrafia stanac metr od ciebie i obserwowac. Zrobilismy sobie zdjecie i w droge.
Zastanawialem sie wczoraj czy jechac w gory Qilian. Zeby je objechac musialbym sie cofnac a tak moge walic prosto do Xinjiangu. Decyzje podjalem gdy tylko zobaczylem postrzepione, pokryte sniegiem pasmo gorskie na horyzoncie. Wygladalo zlowieszczo. Zjechalem troche na wschod i zaczalem wspinaczke pod gore. Szybko zrobilo sie zimno i w koncu mialem okazje wyprobowac moja termoaktywna bielizne od Motorismo. Nie wiem dokladnie jak ona dziala ale zrobilo sie cieplej. Na google maps po drodze pojawila sie tylko jedna miejscowosc. Na stacji benzynowej kobieta na pytanie o nastepna stacje odpowiedziala ‚meiyou’ czyli nie ma. Wczesniej juz slyszalem 2ookm, ale meiyou jeszcze nie. Asfalt skonczyl sie zaraz za wioska i zaczela sie droga marzenie kazdego posiadacza enduro. Ostro pod gore, bloto, skaly i rzeka w dole. Zaraz zaliczylem glebe przy predkosci znowu 5km/h, tym razem grozniejsza bo na skraju przepaci. Kola mialem tak oblepione blotem ze tracily przyczepnosc (mamo wiesz, ze trzeba troche podkolorowac zeby zbudowac napiecie 😉 Martwila mnie tez benzyna ktora ciekla z butli po oleju. Musze kupic cos lepszego. Po drodze widzialem dziwne stwory. To chyba jaki albo jakies dlugowlose krowy. Wygladaly jak z Gwiezdnych wojen. Wraz z Jialingiem uwalilismy sie blotem jak swinie, a cieszylismy jak dzieci. Droga piela sie coraz wyzej, trudno ogarnac trase wokol Chin w szczegolach i nie wiedzialem jak wysoko mam wjechac. Myslalem, ze przejade przez jakas przelecz i zjade na dol do skapanego w slincu grasslandu. Wiem ze nieladnie uzywac angielskuch slow, ale slowo laka nie oddaje dobrze tego miejsca. Im wyzej tym lepiej, gdy przez droge zaczely przebiegac tluste, zolte chyba swistaki czulem pelnie szczescia. Troche zwatpilem gdy zobaczylem jak dalej biegnie droga. Pojawil sie snieg, a przeleczy nie bylo. Nie wiem jak ktos wpadl na pomysl zeby wydlubac tu droge. Motor dlawil sie na drugim biegu. Znajomi mowili mi, ze jadac wysoko w gory trzeba zmienic cos w gazniku, ale nie spodziewalem sie, ze dzis wjade tak wysoko. Jeszcze jedna gleba w sniegu i dotarlem na gore. Gps pokazuje 4109m.n.p.m. Widoki niesamowite, zdjecia z komorki tego nie oddadza, ale mam tez z aparatu. Zaraz za szczytem stala zepsuta ciezarowka. Trzech Chinczykow musialo byc zdesperowanych zeby poprosic bialego o pomoc. Proponuje im zeby napisali smsa do znajomych na dole a ja go wysle jak bedzie zasieg. Mowia, ze na dole nikt nie czeka, jeden juz schodzi, a ja obiecuje kogos powiadomic jak juz zjade na dol. Robie im zdjecie. Chinczyk sie pierwszy raz usmiecha. Zjezdzajac na dol mijam ekipe ratunkowa, sniegu troche mniej. Jestem w prowincji Qinghai. Teraz tylko o nia zahacze. Jest to czesc plaskowyzu tybetanskiego. Apropo podobno mozna juz indywidualnie wjezdzac do Tybe1u. Jesli to prawda to zmienie trase i pojade przez Lhase. Na samym dole jest krzyzowka, a przy niej dwa duze zielone namioty i wojskowa flaga. Gdy ogladam mape wychodzi z nich malzenstwo. Kobieta bardzo chce miec ze mna zdjecie. Zdjecie za zdjecie. Jade w prawo. Maz mowi, ze dostacji benzynowej 100km a po drodze nie bedzie nikogo. Niesamowite miejsce. Zagubiona autstrada. Jialing sie dlawi dalej na plaskim, martwie sie ze awaria. Okazuje sie ze nie ma doliny skapanej w sloncu i zieleni. Po drugiej stronie gor jest plaskowyz. 3700m.n.p.m., wokol gory i snieg. Slonce zaczyna zachodzic, robi sie bardzo zimno, a ja mam juz na sobie wszystkie ciuchy lacznie z kombinezonem na deszcz. Po drodze mijam zjazd na lodowiec – doswiadczenie polarne. Zeby wyjechac musze znowu wjechac wyzej. W koncu przelecz. Znak 4130m i tybetanski kopiec z kamieni z horagiewkami. Zachodzi slone a wokol lataja kolorowe karteczki z tybetanskimi znaczkami. Gdy zjezdzam w dol robi sie ciemno. Na lakach pasa sie zalozmy jaki. Mija mnie motociklista w kasku z orlem i dziwnej kurtce we wzoru z bardzo dlugimi rekawami. Nie widze jego twarzy ale czuje ze to Tybetanczyk. Dojezdzam za nim do wioski gdzie probuje go zatrzymac zeby zapytac o pokoj do wynajecia. Mija mnie, jedzie zygzakiem, znika w bocznej uliczce po czym.znowu sie pojawia. Jakis inny Chinczyk prowadzi mnie do hotelu. Daleko mu do tego wczorajszego. Prowadzi go mlode malzenstwo Tybetanczykow. Zapraszaja mnie na herbate do siebie. Na srodku stolu lezy wielki kawal wolowej kosci z suszonym miesem. Po chwili dolacza dwoch Chinczykow w mundurach. Bede mial z nimi niezle zdjecie. To z tego co rozumiem jacys inzynierowie od budowy drog. Chwile gadamy a ja jestem coraz mniej przytomny. Podobno byla u nich w zeszlym roku trojka Polakow na rowerach mowiacych po chinsku. Jutro jade zobaczyc zachodni koniec chinskiego muru, moze dojade tez do znakow na pustyni, o ktorych kto nie czytal niech poczyta w planie wyjazdu. Chociaz znowu ma byc zla droga.