Dzien 29 kilometr 11600

Tybetanska policja

Dzien 30 kilometr 11600

Rano kucharz przymierzyl sie do Jialinga. Zrobil runde wokol hostelu i stwierdzil ze za wysoki. Gdy juz bylem gotowy do drogi przyszedl kolega kucharza i powiedzial, ze chyba za maly mam ten motorek. W pierwszym miasteczku wkoncu zdecydowalem sie podkrecic gaznik. Mechanik zrobil trik z miedzianym drucikiem i jest moc.
Tiry jada tak wolno, ze prawie stoja a Jialing przyspiesza. Po drodze widzialem teren fo cross-country dla terenowek. Wygrodzili spory kawalek pustyni. Z takimi warunkami Chinczycy powinni rzadzic w Dakarze. Po raz kolejny konczy sie pustynia. Mam nadzieje ostatni. Na stacji benzynowej zagaduje do tybetanskuego dziadka. Ma na sobie tradycyjna jak mi sie wydaje, dlyfa ciemna kurtke z za dlugimi rekawami. Podbita jest kolorowym materialem, ktory mozna wywinac w razie potrzeby. Macam troche jego kurtke, on moje buty na motor i po tak zaczetej znajomosci godzi sie na zdjecie. Probowalem wczesniej robic zdjecia Tybetanczykom, ale pokazuja zawsze, ze nie chca. Maja super stylowe, lepsza nawet niz Cyganie. Dlugie wlosy, zlote zeby, kowbojskie kapelusze, duze okulary przeciwsloneczne i te elementy tradycyjnego stroju.
Niesamowita droga. Zielone pagorki, jeziorka, rzeki i droga na 4ooom nad poziomem morza. Jialing robi kolejne rekordy wysokosci, bez tuningu byloby ciezko. Chcialem rozbic namiot, ale przy drodze lezy snieg. Mijam nowy park rozrywki, tematem jest buddyzm. Na jednym wzgorzu stoi juz budda na drgim jeszcze sie buduje. U stop powstala juz baza noclegowa. Absurdalne ceny. Google maps pokazuje mi ze za kilkadziesiat km bedzie hotel. Jade po ciemku. Strasznie nie lubie. Na drodze sa dziury, nie ma pasow ani slupkow. Ktos wyedukowal kierowcow tirow, ze nie jezdzi sie na dluguch i jak ktos jedzie to mozna zwrocic mu uwage. Teraz robia zawody, jeden gasi, drugi zapala, pierwszy znowu zapala. Ja mam tylko dlugie i ciagle mi mrugaja. Dojezdzam na miejsce. Jest malenka wioska wokol bazy dla tirow. Kilka sklepow i restauracji. Pod jedna stoi radiowoz. Nie ma hotelu wiec postanawiam zrzucic problem na policje. W srodku nie ma mundurowych. Gadam z szefem, hotelu tu nie ma. Mowi ze moge spac u nich. Wychodzimy przed restauracje, a on wsiada do radiowozu. Okazuje sie, ze jest tez policjantem. W malym komisariacie poznaje pozostalych. Mieszkaja tu z zonami. Sklad policji zalezy od proporcji mniejszosci etnicznych na danym terenie. Tu sa sami Tybetanczycy. Chwile gadamy, czestuja mnie swoja herbata na mleku i ide spac. W pokoju na lozku obok spia zony z corkami. Karmia piersia, cos sobie rozmawiaja i puszczaja piosenki z telefonu.

image

image

image

image

image

Dodaj komentarz