Yushu
Dzien 30 kilometry cos z wczoraj pomieszalem a teraz daje gradem to nie zobacze.
Pierwsza rzecza ktora zobaczylem po przebudzeniu byla piers karmiacej tybetanki.
Pozegnalem sie szybko i ruszylem dalej. Widoki pocztowkowe. Wszystko wokol porosniete jest krotka szorstka jak wykladzina trawa. Nade mna niebieskie niebo i chmury. Na trawie leza Tybetanczycy. Wyleguja sie robotnicy budujacy droge, ludzie ktorzy wyjechali polezec, leza ludzie ktorzy gdzies jechali, ale spotkali w drodze znajomych, wyleguje sie na sloncu nawet zaloga karetki. Sprobowalem tez ja. Od miesiaca robie przerwy tylko na jedzenie i tankowanie. Wszystko w biegu. Dobrze polezec na sloncu. Chinczycy Han nie leza bo nie maja trawy, tylko beton. I czasu nie maja. Wszedzie pelno jakow, niezdarnie wychodza na droge. Nie boja sie wcale pojazdow. Boja sie ludzi. Trudno podejsc.
Od kilku dni czekam na Yushu. Najwieksze tybetanskie miasto w okolicy. Napiecie nakrecaja senne miasteczka po drodze. Nie ma ich nawet na mapach. Jesli Tybetancycy to w wiekszosci pasterze, to te miejsca to dla nich centra handlowe. Ciekawe sklepy, jest w nich wszystko, motocykle, ubrania, tkaniny, jedzenie, sterty butow. Same miasteczka nie sa ladne, stare niskie budynki z zakurzonym detalem, ale krajobraz wokol robi swoje. No i ci wystylizowani po swojemu ludzie. Przed restauracjami stoja stoly bilardowe, kto ma czas ten gra, inni pakuja koldry czy materace na motocykle. Zdejmuje kask i przejezdzam w poszukiwaniu restauracji. Wszyscy machaja, jade jak gwiazda. Kilkadziesiat km przed Yushu pojawiaja sie na wzgorzach potezne klasztory. Patrza z gory na plaskie wioseczki. W jednej z nich po skrzyzowaniu biega stado wlochatych swin.
Yushu jest kolejnym rozczarowaniem. Chcialem tu zostac dluzej, ale nie ma po co. W 2oo9 bylo tu silne trzesienie ziemi. Wiedzialem, ze bedzie duzo nowego, ale myslalem ze dzieki ludziom klimat pozostanie. Liczylem na to ze poznsm Tybetanczykow i bede mogl zrobic im wiecej zdjec. Miasto dla zagranicznego turysty przestalo istniec. Zostal tylko jeden budynek jako pamiatka po trzesienir ziemi. Reszta jest nowa. Na wzgorzu stoi betonowy szkielet nowego klasztoru. Przy glownej ulicy stoja hotele i restauracje. Nowe budynki rzadowe i bloki zdobi multiplikowany pseudotybetanski detal. Przyjechali Chinczycy Han. Dopiero rozkrecaja interes, co drugi sklep sprzedaje kanistry i inne tanie rzeczy. Nie ma sensu sie tu zatrzymywac.
Wracam do miasteczka gdzie swinie biegaly po ulicy. Klasztor nad miastem wyglada lepiej niz w Yushu. Wspinam sie na gore. Spora czesc ulegla zniszczeniu w czasie trzesienia ziemi. Kilku mnichow rozmawia z budowlamcami. Buduja calkiem solidnie. Zewnetrzne sciany z lupanego kamienia, zadnych plytek okladzinowych. Wokol klasztoru wzgorze porastaja domki mnichow. Jeden wychyla sie z okna, macha i krzyczy hello.Za 25zl mam lozko w 4 osobowym pokoju. Toaleta narciarz w podworku pod golym niebem, lazienki nie ma. Dostaje kanister z brazowa woda do uzytku z dwiema miskami na stojaku w pokoju. Marnie mi to idzie. Telewizor lapie prgram z Kazachstanu, w nim chinski film. Jutro wjade do Syczuanu. Musze znalezc jakis hotel i sie w koncu umyc. Wg google maps moze byc ciezko.