Dzien 34 kilometr 12170

Parapapapa

Dzien 34 kilometr 12170

Kolarzy bylo dzis mnostwo. Chyba ze trzydziestu w moim hostelu. Wszyscy chcieli wyjechac o 8 a prysznic tylko jeden. Przeczekalem w lozku az sie wszyscy zbiora i hostel zrobi sie pusty. Wyjechalem po 9 i po drodze przy innych hostelach, hotelach widzialem kolejne grupy kolarzy. Latwo ich wypatrzec. Wszyscy maja jaskrawo zielone pokrowce na bagaz. Kilkadziesiat km od hostelu wjechalem na kolejny czterotysiecznik, na gorze byly tybetanskie choragiewki, kolarze i mgla. Mgla byla niezla, zjezdzajac swiat sie konczyl na barierce na skraju drogi. Ja zjezdzalem na dol a pod gore wjezdzali kolarze. Wszyscy w kierunku Lhasy. Chyba zaczal sie sezon. W kazdym miejscu gdzie bylem mowiono mi, ze przyjechalem za wczesnie. Widocznie sezon dopiero sie zaczal. U stop gory wielu kolarzy juz dalo za wygrana i pchali swoje rowery. Do Lhasy jeszcze sie napchaja. Na dole krajobrazy jak z doktora z alpejskiej wioski. Geste chmury zamykaly przestrzen nad gorami. Droga zeszla bardzo nisko, pierwszy raz od dawna ponizej 3ooom. Miasta juz jakos inaczej wygladaly, budynki bardzo gesto stloczone miedzy gorami. Jialing zaczal.sie dziwnie zachowywac. Myslalem czy nie czas przestawic gaznika na niski poziom, kiedy droga znowu zaczela piac sie w gore. Na drodze grupy kolarzy, niektorzy juz jada inni cos jedza. Na wysokosci 4ooom przejechalem przez dlugi tunel, w tunelu tez kolarze. Po drugiej stronie byl inny swiat. Powietrze zrobilo sie gorace i wilgotne, gory skaliste a zielen gesta. Z nawisow skalnych kapala woda, co chwile mijalem wodospady i kolejne grupy kolarzy. Chyba bardzo nie sklamie jesli napisze ze minalem ich z tysiac. Ciezko byc w Chinach oryginalnym. Wyjazd rowerem do Tybetu, kilka tysiecy kilometrow, gory i doliny, to spore wyzwanie, ale traci jakos gdy wraz z toba jedzie kilkaset odob. Droga jak z gry komputerowej, idealna, ostre zakrety, ale mozna tez sie rozpedzic. Piekna przyroda, troche przeszkod. Po drodze dwa wypadki, w jednym mysle, ze kierowca cysterny, ktora widzialem na lawecie musial zginac, chociaz co widze skasowanego tira to na ogol gdzies obok siedzi niesmiertelny chinski kierowca z mina co ja powiem szefowi? Korek na kilka kilometrow. Samochody stoja, motocykle jada.
Juz na plaskim, 100km przed Chengdu remontuja droge krajowa. Nie ma mostu. Nie ma objazdu. Google maps pokazalo mi drozke przez wies i mostek. Jade za kobieta na motorku elektrycznym z wozkiem. Jedzie 20km/h, trabi przed kazdym zakretem dla ostrzezenia i usmiecha sie do sasiadow. Zielona okolica, pola ryzowe i bambusy. Na samym skraju Chengdu widze to na co czekalem od wielu dni. McDonalds. I to taki jak chcialem, wolnostojacy, nie trzeba wchodzic do centrum handlowego. Nie lubie, ale dzisiaj to ja jestem najszczesliwszym klientem. Liczy sie symbol.
Hostel znowu trafiony. Lazienka jak w domu, lozka pietrowe z kotarami. Zastanawiam sie czy nie zostac dwa dni, ale do Chongqing 3ookm, odpoczne jak beda szykowac mi moto. Ogladajac mape Chongqing dowiedzialem sie, ze Jialing to nazwa rzeki.
Najpierw hostel wczorajszy, tybetanski:

image

I widok:

image

I dzisiaj:

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

Parapapapa

Dodaj komentarz