Dzien 40 kilometr 14000

Dzien 40 kilometr ponad 14000

Na bogato

Z tymi kilometrami to moze byc roznie. Po fotoradarach wiem, ze predkosciomierz klamie. 80km/h to naprawde 66km/h. Sprawdzalem dzis po slupkach odleglosciomierz. Chyba oszukuje o 50m na kilometr. 1ooom przejechane to 1o5o w rzeczywistosci. Plus 5%. Na 2o.ooo km bedzie 21.ooo.
Wczoraj poszedlem jeszcze na obchod wioski. Szesc ulic na krzyz, bilard zamkniety, a na placu przed moim zajazdem tancza Chinczycy. To chyba taki ich sport narodowy. Gdy tylko nie jest bardzo zimno, na wszystkich wolnych placach, wieczorami gromadza sie milosnicy tanca. Kazda grupka ma glosnik, czasem nawet telewizorek z pokazowka. Tu zebraly sie dwie grupy. Jedna, zenska, leci taniec synchroniczny. Bluzki jak do latino i tancza. Prowadzi ruda, utapirowana. Druga grupa to pary, kazdy ma swoje, wycwiczone kroki. Sa blisko siebie, ale zasieg glosnikow niewielki wiec sobie nie przeszkadzaja. Stare babki a maja sprezyste lydki, widac ma to sens.
Siadam na schodku z piwem i sie gapie. Czesc spoglada w moim kierunku, male dziewczynki napuszczaja jeszcze mniejszego brata, w koncu podchodza i zagaduja. Dalej podchodza starsze panie, panowie i mam spora grupe odbiorcow. Chinczycy jak sie przelamie lody sa strasznie zyczliwi. Odpowiadam na pytania, tych co nie mowia po mandarynsku tlumacza male dzieci. Panie prosza mnie do tanca, namawiaja zebym pil wiecej na odwage, poznaje chyba soltysa. Jedna pani mowi, ze chce mnie on zaprosic do wspolnego picia, on mowi, ze wcale nie.
Wstalem przed siodma dla zdjec. Za oknem mgla. Sniadanie zjadlem tak podle, ze do teraz mnie krzywi na mysl. Szef sam sobie cos wymyslil. Makaron w wodzie, jajka i jelita albo cos gorszego. Rano bylo tak, ze nawet.zdjecie z mojego telefonu na najnizszej jakosci robi wrazenie.

image

Nad morze 4oo km. Po drodze dwa razy nie udaje mi sie wbic na autostrade. Raz nie ma szpary, drugi raz blokuje mi droge furiat z miotla. Wiem, ze takie polskie to wbijanie sie, ale nie mam juz cierpliwosci po wioskach jezdzic. W koncu udaje sie pod Naning, nie musze przedzierac sie przez centrum. Z mijajacego mnie autobusu wychyla sie ostro drugi kierowca i pokazuje mi z radoscia w oczach ze ourajt. Nie wiem czy to ze jestem bialy, czy ze jade na moto, czy ze lamie prawo i zaraz mnie aresztuja.
Na bramkach pod Beihai znowu nie ma przeswitu. Ustawiam sie w kolejce za autami. Wybiega urocza kontrolerka ze wsciekla mina. Odpowiadam jej bardzo przydatna w Chinach mina Nic nie rozumiem. Po chwili narady z kolezankami przytrzymuja szlaban po ciezarowce i jade dalej.
Wjazd do Beihai prawie jak do Miami, tylko palmy male. I ekrany Led w ksztalcie ostryg. Polowe drogi nie moglem sie doczekac morza. Druga polowe zastanawialem sie co bedzie jesli Beihai bedzie rownie brzydki jak wszystkie inne chinskie miasta. Chinczycy potrafia zniszczyc swoja zabudowa kazde miejsce.
Juz z daleka widze budynek gore zaprojektowany przez chinskie MAD Architects. Zrobili chyba mniej niz polowe. Jest mad ale czy ladne? Chyba chinsko nieludzka skala.

image

image

Mijam pusta plaze, stara czesc miasta i jade szukac hostelu. Ma byc gdzies wsrod gestej, niskiej, nowej zabudowy. Po dwoch godzinach krazenia po jednym kwartale odpszczam i wynajmuje tani pokoj z wiatrakiem w malym rodzinnym hoteliku jakich tu wiele. Lazienka ma 1m2 a drzwi otwieraja sie do srodka.
Wokol, we wszystkich waskich uliczkach rozkladaja sie handlarze. Wszystkie ciuchy za 3-5zl z dziwnymi jak to w Chinach, angielskimi napisami. Bialy Chinczyk mowil, ze w starej czesci sa zagraniczne knajpy. Ide szukac. Ze starego miasta zostalo kilka uliczek w okolicy nabrzeza. Skala i klimat troche jak w Hanoi. Nie wiem czy to zabieg konserwatorski, ale fasad nikt nie ruszal. Droga jest wylozona nowym kamieniem, a szare mury pokrywa grzyb. Na parterach sa sklepy, wyzej pusto, moze nie ma kasy. Wiki pisze, ze Beihai to jedno z najszybciej rozwijajacych sie miast na swiecie. Znajduje knajpe holenderska. Pusto w srodku.
Nabrzeze chyba Chinczykow nie interesuje. Czesc to czynny port rybacki, czesc to tyly sklepow. Na parterze kamienic rybacy sortuja kraby i slimaki, pakuja je w styropian, beda w Pekinie dlubac wykalaczkami. Mezczyzni pala cos w bambusowych fajkach z malym cybuchem. Opium? Trawka? Pewnie nie, ale fajka dziwna. W koncu zamawiam jedzenie w stoisku za sklepami. Nie bardzo wiem co wybrac. Szef poleca. Za 12zl polmisek ostryg czy malz. Takie nieduze, moze 5cm dlugosci. W krzakach przy stoliku kotluja sie szczury, siedze na plastikowym stolku, a nade mna zlowrogie, zimne swiatlo. Jedzenie miazdzy. Nie mam porownania, ale jutro chce wiecej. Proste, usmazone na oleju z chilli i bambusem .
Po drodze do hotelu mijam grupe masujacych niewidomych. Na skrzyzowaniu pod sklepem maja rozstawione lozka. Widzialem w Pekinie szyldy reklamujace ich uslugi i myslalem ze swietny pomysl zeby mogli zyc samodzielnie. Wszystko mnie boli, po misiacu na motocyklu czuje sie jakbym jezdzil na wozku, chwile sie zastanawiam i decyduje sie na masaz. Z jednej strony milo jakby masowala Chinka, ale gdzie taka drobinka stu kilowego chlopa wymasuje. Bylem juz kiedys w Chinach w salonie. Dziewczyna miala szpilki, duzy dekolt, spodniczke wyjatkowo krotka, ale masowac nie potrafila. Niewidomy masuje ze 40 minut, momentami oczy mi z bolu wychodza na wierzch, ale jest dobrze. Fajny pomysl z ta ulica. Wchodzac do salonu w bloku, szczegolnie w Chinach, nie do konca wiadomo czy to masaz czy burdel. Tu prosta sprawa. Jedna niewidoma chyba widzi bo sie cieszy jak sie krzywie zeby nie krzyknac.
Na jutro jest plan. Jak da sie zabrac motor to o 18 poplyne z Beihai promem na Haikou. 12 godzin. Dobra odmiana. Kiedys czytalem o wakacjach na statkach towarowych. Za pomoc dostawlo sie pokoik i 3 misiace wzdluz afrykanskiego wybrzeza. Teraz pomicy nikt nie chce. Mozna wynajac za wieksze pieniadze kabine, ale to juz nie przygoda.

Dodaj komentarz