Dzien 46 co myla mi sie dni
Sanya
Sanya jest niezla. Woda ma idealny kolor, piasek jest bialy a lezak na plazy kosztowal wiecej niz lozko w hostelu. Duzo Rosjan, rosyjskie szyldy. Niemiec na promie mowil ze gdyby nie rosjanie to Sanya by sie nie rozwinela.
Chinki na plazy maja dylemat. Z jednej strony chca sie cieszyc morzem, z drugiej jak to zrobic zeby nie utracic snieznej bieli skory? Nie nosza masek, ktore gdzies pokazywali, ale chodza z parasolkami, owijaja twarze szalem.
Wymyslilem, zeby poplynac kutrem z rybakami w morze. Pytalem dzisiaj jednego ale nie palal entuzjazmem. Moze jeszcze w Hanoi sprobuje. Tam jakos latwiej bylo do nich podejsc.
Hostel maly i ponury. Te w Chongqing i Chengdu mnie rozpuscily. Ludzi w hostelu tez nie ma. W poludnie w lozku lezy jeden Chinczyk. Mowi co sie rzadko zdaza plynnym angielskim ze co sie tez rzadko zdaza pobalowal do rana. Zastanawiam sie czy isc z nim na imprezke. Srednio kuszace. Ladnie tu ale samotna wyprawa motocyklem to jeszcze, ale samotne lezenie na plazy to slabo. Chyba jutro rozpoczne wielka wedrowke na polnoc. Mialo nie byc powrotu tylko wciaz do przodu, ale teraz to juz bym sobie gdzies wrocil.
Rano:
No i hotelu w ksztacie jablonek o ktorym kiedys pisalem jeszcze nie skonczyli: