Dzień 47 kilometrów 15200
Sanya 2
Sanya slynie z tego, ze zawsze jest tu piekna pogoda. Podobno. Rano obudzil mnie deszcz. O 11 dalej lalo. Lezac w lozku zastanawiam sie co robic. O 8 chcialem wyjechac, zeby zlapac prom w Haikou, przed zmrokiem byc w Haian i jeszcze kawalek przejechac. A tu deszcz. Moze to tajfun? Czy beda plywaly promy? No utknac na wyspie to tez nie taka zla opcja.
O 11 leje troche slabiej, pakuje manatki i ruszam autostrada na polnoc. 243km do Haikou. Przz gory wyszlo mi ponad 400. Poczatkowo jedzie sie dobrze. Nie ma slonca, temperatura idealna. Po chwili zaczyna kropic, dalej lac i czuje jak struzki wody splywaja mi do butow. Buty schly trzy dni ale teraz mam nowy sposob. Po 1ookm jestem juz caly przemoczony, w sumie przywyklem. Zaczyna sie przejasniac, na wysokosci Boao jest juz pelne slonce. Do Haikou wyschne prawie caly. Tylek ciezko na motorze wysuszyc. Jest kilka opcji. Jakby byl jutro prom to Guanzgou to bym nim poplynal. Ale nie ma. Jest do Haian. Gdybysmy szybko wyruszyli moze po dotarciu na miejsce nie byloby jeszcze zupelnie ciemno, ale zaladunek trwa ponad godzine. Chinczykow wiadomo tlum. Jeszcze nie ruszylismy a wielu je juz chinskie zupki. Chinczyk siedzacy przede mna je kurze lapki. To czego nie zje wypluwa na podloge obok krzesla. Zastanawiam sie chwile czy nie zrobic mu bezczelnego zdjecia, ale pewnie by sie awanturowal. Tak ostatnio myslalem, ze mieszkajac w Chinach trzeba sie do wszystkiego przyzwyczaic. Wszystko zaakceptowac. Zle maniery, zlych kierowcow, ludzi ktorzy stojac nad toba dra sie do znajomych. Niczego nie da sie zmienic. Albo sie przywyknie, albo zawsze bedzie doprowadzalo to do szalu. Ja juz chyba nie moge. Moze znowu ciezki dzien, ale czas sie przeprowadzic. Pracowalem kiedys z Niemcem. Piec lat w Chinach. Ozenil sie z Chinka. Od trzech lat w jednej chinskiej firmie. I nagle dostal szalu. Wszystko go denerwowalo. Krzyczal na jazgoczacych Chinczykow w windzie, na wymuszajacych pierwszenstwo kierowcow. Kryzys. W piec lat nie da sie przyzwyczaic. Pisze to na schodach promu a z barierki nade mna zwisa Chinczyk i patrzy co robie. Patrze na niego dluzsza chwile liczac na to ze sie speszy a ten sie tylko cieszy.
Hainan jest chyba najmniej rozreklamowanym miejscem w poludniowej Azji. Male ma szanse gdy wokol Filipiny z idealnymi warunkami do nurkowania, Tajlandia z Tajkami, Indonezja z boska wyspa Bali itd. Chyba oprocz plazy turysci chca atmosfery, ktora tworza ludzie. Hindusi i ich jedzenie na Bali, przeszczesliwi Filipinczycy, bosi Wietnamczycy. A na Hainanie Chinczycy i ich betonowe domki. Jakos nie pasuja do tropikow.
Zblizamy sie do brzegu. Stoje pod pokladem wsrod aut. Kazdy odpalil silnik i sie klimatyzuje w swojej kabinie, ja mam komore gazowa. Przede mna do porsche cayenne wsiada mlodszy ode mnie kierowca. Kiefy ja bede mial porsche? Kierowcy sikaja na pokladzie miedzy autami, wyrzucaja smieci przez okno.
Odjechalem kawalek od portu bo tam drogo. Jestem w brzydkim hotelu, na brzydkiej ulicy w brzydkim miasteczku. Recepcjonistki chca zdjecie, ja tez chce.
W brzydkiej restauracji na wystawce lezy mieso. Ugotowany kawal boczku, ugotowany kawal zoladka i cwiartki kurczaka. Szefowa proponuje ze posieka tasakiem bede sobie skubal. Wyglada staro. W zamrazarce maja youyu. Moze byc. Dopiero teraz tlumaczac dowiedzialem sie ze to kalamarnica. Tu dosc popularna.
Jutro powinienem dotrzec na teren Bialego Chinczyka.