Jutro jadę na wycieczkę biznesową do kolejnego miasta, o którym nikt poza Chińczykami nie słyszał – chińskiej stolicy szynki – Luohe. http://en.wikipedia.org/wiki/Luohe
Jadę pociągiem z dworca zachodniego, nie mogę się już doczekać kiedy zobacze tą perełkę.
Wrócę chyba w sobotę rano. W końcu, z okien pociągu zobaczę jak wygląda chińska prowincja.
Byłem dzisiaj u fryzjera. Wiem, że piszę o pierdołach, ale nawet to mnie bawi. Już od jakiegoś czasu zastanawiałem się jak sobie poradzą z moimi włosami sześciolatka. Wybrałem sobie najlepszy salon jaki widziałem dotychczas. Postanowiłem, że jeśli nie będzie to kosztowało więcej niż w Polsce to mogę zapłacić. Do mycia głowy położono mnie na kozetce, na której leżało coś co wyglądało jak futro z lisa, młode stworzenie (na prawde nie wiem czy chłopak czy dziewczyna) umyło mi głowę i zrobiło masaż głowy. Bardzo przyjemnie. Mogłem wybrać szampon darmowy, za 5RMB i za 10RMB. Czekając na fryzjera ta sama osoba o wzroście 150cm wymasowała mi ramiona. Okazało się, że tylko jedna z pracownic mówi po chińsku i to bardzo słabo, po chwili zrezygnowałem z próby wytłumaczenia czego chcę i powiedziałem im, żeby cięli jak im się podoba. Fryzjer powiedział, że będę wyglądał pięknie. Zapłaciłem 42RMB więc mnie nie orżnęli i wyglądam pięknie.
Coś już tam sobię burczę po chińsku pod nosem, ale podoba mi się to, że bez języka też da się wszystko załatwić.