Na polskich portalach dalej nic nie ma więc piszę. Wszyscy Chińczycy trąbią dziś o konflikcie zbrojnym, trąbią tak dość często, ale dziś z innego powodu i z większym zapałem. Czy będzie to początek wojny chińsko-japońskiej? Wielu uważa, że tak, szef restauracji, w której dziś jadłem strzelał z palców do telewizora. Poszło o trzy wyspy przez Chińczyków nazywane Diaoyu, przez Japończyków Senkaku leżace w pobliżu Taiwanu. Japonia ogłosiła chęć, a chwilę póżniej zakup przez państwo, za 26mln dolarów wysp od prywatnego właściciela – japońskiego biznesmena. Chiny uważają tranzakcję za nielegalną, Japonia, że ziemia przechodzi po prostu z rąk prywatnych, w ręce państwowe. Tereny niezamieszkałe, ale bogate w surowce mineralne Chińczycy uważają za swoje od zawsze, święte terytorium. Stracili je w 1985 roku, zrzekając się ich wraz z Tajwanem pod przymusem po pierwszej wojnie japońsko-chińskiej. Tajwan odzyskali po drugiej wojnie światowej, według traktatu łącznie z wyspami Diaoyu, w rzeczywistości dalej okupowała je Japonia.
Mimo nieustającej pracy nad normalizacją stosunków sytuacja od drugiej wojny światowej w regionie jest napięta. Przy różnych okazjach odwieczna nienawiść ożywa. Wyspy za swoje uważa także Tajwan, który z kolei według Chin jest częścią Chińskiej Republiki Ludowej. We wtorek 2 mężczyzn zerwało w Pekinie flagę z samochodu ambasadora Japoni, rząd chiński zarzeka się, że sprawa nie przejdzie bez echa, a jej armia jest gotowa do obrony suwerenności swoich ziem. Japonia nie ma bomby atomowej więc Pekinu nie zmiotą.
Grafomania, ale na szybko piszę.