Z okazji festiwalu smoczych łodzi (można poszukać w internecie) urzędowo dostaliśmy wolny poniedziałek. Jest to ostatni długi łikend do września i czułem, że jeśli choć na chwilę nie wyrwę się ze szponów Bejdżinu to zwariuję. W niedzielę rano, wypełniony po brzegi pesymizmem, pojechałem rowerem do agencji z samochodami do wynajęcia. Wszystko poszło bardzo sprawnie; paszport, prawo jazdy i wybieramy samochód. Zależało mi na VW Santanie (180RMB za dzień), samochodzie tak chińskim, że bardziej chiński być nie może, ale jedyny, który mieli był w remoncie. Przedstawiono mi wyrób krajowy. Dalej nie wiem co oznacza logo z literą A na masce. Czarny sedan bez charakteru, porysowany z każdej strony, 130tyś. przebiegu. Podczas inspekcji stanu pojazdu zauważyłem wyciek oleju. Po chwili podstawiono identyczny pojazd zastępczy. Po gałęziach za wycieraczkami widać było, że jakiś czas stał już na parkingu. Cena promocyjna 120RMB za dzień. Żeby otworzyć/ zamknąć okno od strony kierowcy trzeba pomóc sobie ręką, bagażnika nie da się otworzyć, w środku prawdopodobnie martwa prostytutka.
Jest 12, mamy trochę opóźnienia,cel QinHuangDao, podobno nadmorska siedziba chińskich cesarzy. Przed nami około 300km. Pekin ma 5 obwodnic, uważam, że komunikacja jest bardzo sprawnie zorganizowana. Polecam mapę pekińskiego metra i plany rozbudowy na kilka następnych lat. Jednym z powodów wynajęcia auta była możliwość swobodnego poruszania się po Chinach. Chcieliśmy zatrzymać się przy każdym interesującym miejscu na trasie. Niestety wygląda to słabo. Bardzo słabo. Wzdłuż trasy szybkiego ruchu wije się niekończący się ciąg hurtowni. Nie mogę zrozumieć co w tych wszystkich budynkach można sprzedawać. Chiny to jeden, wielki konsument. Na 300 kilometrowej trasie nie było nic wartego uwagi.
Szef ostrzegał mnie przed chińskimi kierowcami. Wydawało mi się, że po wakacjach w Albanii jestem na to przygotowany. Widziałem tam samochody jadące pod prąd, furmanki na autostradzie, drogi szybkiego ruchu urywające się bez ostrzeżenia, ale nie może się to równać z Chinami. Co do jakości dróg nie ma zastrzeżeń, Autostrady mają 3 pasy w każdą stronę, są dobrze oznakowane, rzadko zdarzają się dziury, ale kierowcy łamią wszystkie przepisy. Ruch na autostradzie jest odwrócony. Kierowcy tirów, poruszanie się wolnym pasem uważają za zniewagę, w związku z tym wszyscy wyprzedzają prawym pasem. Samochody cofają na zjazdach z autostrady. Migaczy nie używa nikt, nikt też nie zjedzie na wolniejszy pas żeby dać się wyprzedzić. Wystawianie środkowego palca przez okno i klakson szybko straciły swój urok. Pojawiła się za to pokusa łamania przepisów, za przykładem innych.
Na całym świecie, ostatnie kilometry trasy nad morze wyglądają mniej więcej tak: nic…, nic…, wjeżdżamy na górkę… i w dolinie widzimy nadmorską miejscowość i oczywiście morze. W Chinach jedziemy przez wielkie nic, wjeżdżamy na górkę… i nagle widzimy morze stumetrowych apartamentowców. Morza, na które liczyliśmy nie widać, trzeba jeszcze przebić się kilkanaście kilometrów przez miasto prawdopodobnie większe od Warszawy.
Zatrzymaliśmy się w niedużej dzielnicy na południe od centrum QinHuangDao. Nie zastaliśmy tłumów Chińczyków. Turystów nie było na plaży, nie było w morzu, nie było w sklepach ani w restauracjach. Przy pustych, nadmorskich bulwarach stoją podpisane cyrlicą hotele czekające na bogatych Rosjan. Na końcu głównego molo sterczy budynek w kształcie muszli, inspirowany tradycyjną chińską architekturą.
foto by Woy-tec